Artur Szpilka konsekwentnie buduje swój wize-runek złego chłopca. Może robi to celowo, a może nieświadomie, ale zbiera potężny kapitał.
Szpilką interesują się teraz wszyscy kibice sportu w Polsce. Zwycięstwo nad Tomaszem Adamkiem na Polsat Boxing Night musiało zrobić swoje. Stał się nadzieją polskiego boksu w wadze ciężkiej. Skoro tak, to pojawiły się zaproszenia do różnych programów.
Kuba Wojewódzki musiał zaczepić polskiego boksera na temat gejów. Nie byłby sobą, gdyby nie wykorzystał okazji do podgrzania tematu, który wszystkich emocjonuje, zwłaszcza że Szpilka mówi, co myśli. A na temat gejów i gender ma do powiedzenia sporo.
Zamieszanie wokół transmisji siatkarskich mistrzostw świata pokazuje, jak słabo rozwi-nięty jest w Polsce rynek medialny.
Decyzja o zakodowaniu relacji z ważnej imprezy sportowej nigdy nie jest łatwa, jednak rachunek ekonomiczny jest nieubłagany. Nikt tutaj nikomu nie sfinansuje różnicy z abonamentu, dlatego prywatne telewizje zawsze dbały i będą dbać o rachunek ekonomiczny.
Decyzja Polsatu tym właśnie była spowodowana i wydaje się, że przynajmniej w środowisku dziennikarskim, które często narzeka na brak pieniędzy w branży, spotka się ze zrozumieniem i nie będzie wykorzystywana do małych, redakcyjnych wojenek.
Prezes PZPN opowiada dużo i barwnie, błyszczy w mediach, czaruje. Tylko ile w tym treści?
To już nie są czasy czerstwego i zgrzebnego Grzegorza Laty. Zbigniew Boniek lubi i umie grać z mediami, wchodzi w skórę raz reformatora, innym razem mentora, a już na pewno światowca. Uczy, bawi, wychowuje – prawie jak miś maskotka. W szermierce na słowa jest tak sprawny, że czasami wytrąca broń z ręki najbardziej wprawnym przeciwnikom.
Boniek Reformator
Bezbłędnie wykorzystuje to, że jest następcą nieudolnego Laty. Od początku wykreował się na lidera reform w opozycji do "betonowych" działaczy kojarzących się z poprzednią epoką. Szedł do wyborów niemal jak Barack Obama, pod hasłem "Głosuj na zmiany", i przy każdej okazji podkreśla, że reformuje.
Wrócili, zawsze wracają. Jedni po kryjomu, inni o czwartej nad ranem, jeszcze inni w blasku fleszy. Polscy olimpijczycy przybyli do kraju, ale który z nich wybrał najlepszą drogę?
Najwięcej zamieszania, paradoksalnie, było z Kamilem Stochem, który uciekł kibicom. Już w Soczi prosił – jeśli to możliwe – o odsunięcie w czasie wybuchu "stochomanii". I potem on i jego sztab robili wszystko, by skutecznie odciąć go od zamieszania w kraju.
Embargo telefoniczne, zakaz mailowy, wreszcie powrót przez Zurych i potem czarterem do Polski, choć pierwotna informacja była taka, że ze Szwajcarii polscy skoczkowie przyjadą do Polski samochodami.
Czy było to potrzebne, czy było uzasadnione? Z jednej strony Kamil Stoch ma przed sobą jeszcze zawody Pucharu Świata i chce się do nich dobrze przygotować, ale z drugiej – przecież i tak nie będzie go teraz w Polsce, właśnie z tego powodu. Jedyne, co mu groziło po powrocie, to góralska orkiestra, kilkanaście kamer, trochę kibiców i prośby o wywiad, których nie musiał spełnić.
Kontuzji nie da się zaplanować i cieszyć się z niej ciężko, ale kiedy już się zdarzy, to może przejść do legendy. Zwłaszcza gdy bólem i łzami gwiazda obdarzy kibiców.
Dawno, dawno temu żelazna Justyna siłą woli i zastrzyków pokonała ból, strach i rywalki, zdobywając złoty medal olimpijski na rosyjskiej ziemi. Rywalki biegły, a Justyna frunęła. Nor-weżki walczyły, a Justyna zwyciężała. A potem żyła długo i szczęśliwie.
Zwycięstwo Justyny Kowalczyk było wspaniałe, ale gdyby nie złamana kość stopy, nie przeszłoby pewnie do legendy. Wygrać z rywalkami i z bólem – to kibice kochają najbardziej. Gdyby nie media społecznościowe, być może nikt by się o jej kontuzji nie dowiedział. Stworzyła opowieść o pokonywaniu bólu, o wytrwałości, uporze, harcie ducha i nadziei. A kiedy wygrała, opowieść z miejsca zamieniła się w legendę.