Dramat kontra dane, albo o ogonie, który macha psem


polaryzacjaPrzy okazji każdej kolejnej kampanii, szczególnie prezydenckiej w USA, nieodmiennie fascynuje mnie zdolność dziennikarzy do zbudowania dramatu z niczego. Najnowszej ilustracji dostarczyła mi wypowiedź Piotra Kraśki na portalu wyborcza.pl. Kraśko zaczyna budować suspens stwierdzając, że 20% z tych, którzy pójdą na wybory nie wie jeszcze na kogo zagłosuje. Słysząc to chciałoby się niczym „The Donald" w trakcie debaty z Clinton wykrzyknąć: „Wrong!". Amerykańskie społeczeństwo jest najbardziej spolaryzowane w historii:

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

a tzw. floating voters są gatunkiem na wymarciu:

floaters

 

 

To są najbardziej nudne i stabilne wybory od dekady:

EV stability 2004-2016

 

 

 a poparcie sondażowe waha się najmniej w historii wyborów:

Wang disappearance-of-campaign-volatility 800px1

 

Zaprawdę nie wiem skąd on wziął te 20% niezdecydowanych.

Potem Kraśko stwierdza, że wybory są kompletnie nieprzewidywalne i jeśli ktoś mówi, że wie jaki będzie wynik wyborów to jest kompletnie niepoważny. I znowu „Wrong!"

Otóż cała masa dość poważnych ludzi, którzy zawodowo zajmują się statystyką od co najmniej trzech cykli wyborczych trafnie prognozuje wyniki wyborów np. Sam Wang z Uniwersytetu Princeton, czy Drew Lizner z Uniwersytetu Emory. Wszyscy oni jednoznacznie, od miesięcy wskazują że wybory wygra Hillary Clinton. Różnią się tylko metodologią i oceną prawdopodobieństwa. Lizner daje HRC 90%, Wang 99% szans.
Następnie red. Kraśko rozwodzi się nad tym ile jeszcze nowych informacji, które zmienią wynik wyborów pojawi się w ostatnim tygodniu za sprawą sztabów wyborczych. Za tą tezą kryje się dość zabawna koncepcja wyborców jako ludzi, którzy w trakcie trwającej półtora kampanii roku z dwiema konwencjami, dziesiątkami debat i setkami cykli medialnych z nowymi wrzutkami nie podjęli decyzji ale zdecydują pod wpływem tego ostatniego tygodnia. Drugie jeszcze głębiej zakopane założenie dotyczy tego jak bardzo silny wpływ mają medialne pseudowydarzenia na decyzje ludzkie. Te założenia podpierają sondażowe zmiany poparcia, które mają wszak wynikać z owych medialnych pseudowydarzeń. Matthew Baum i Phil Gussin wykazali, na przykładzie powracającej sprawy mailowego skandalu HRC, że jest dokładnie na odwrót. To sondaże wpływają na medialne narracje a nie medialne relacje na sondaże Analizując sekwencję zmian poparcia Clinton i pojawiania się mediach informacji o mailach doszli do wniosku, że media wracają do sprawy kiedy poparcie dla Clinton jest wysokie. Dlaczego? Z tego samego powodu dla, którego Kraśko ekscytuje się do nieprzytomności najbardziej stabilnymi i przewidywalnymi wyborami XXI wieku. Media żyją z kliknięć, wyświetleń i słupków oglądalności, potrzebują dramatu. Żeby zrobić dramat z wyborów używają ramy horse race:

1. w centrum zainteresowania jest wygrywanie i przegrywanie;

2. dominuje język wojny, gry i rywalizacji;

3. kampania jest przedstawiana jako fabuła z aktorami, krytykami i widownią,

4. w centrum stawiany jest sposób odgrywania roli, styl i percepcja kandydata;

5. duży nacisk kładzie się na sondaże i wyniki kandydatów.

Problem jest taki, że ogon macha psem. Z badań trzech głównych amerykańskich sieci telewizyjnych wynika, że na kwestie polityczne (programy kandydatów) stacje poświęciły łącznie 32 minuty.

TRZYDZIEŚCI DWIE MINUTY.

Cała reszta relacji wyborczych to wyścig konny.

Tutaj porównanie czasu relacji dot. sprawy maili i programu kandydatki:

14907572 1295378227174025 4222142941196227075 n

 

 

P.S. Hillary nie musi wygrać na Florydzie jak sugeruje Kraśko. Wobec zwycięstwa Demokratów w Nevadzie, które jest praktycznie przesądzone, jedyna realna ścieżka Trumpa do 270 głosów elektorskich wiedzie przez Pennsylwanię.

 

 

Facebook Slider
Facebook Slider

Facebook Slider