Bayern i media a sprawa polska

bramka

Jeśli Robert Lewandowski tak chciał rozegrać sprawę swojego transferu, to zrobił to naprawdę po mistrzowsku. Telewizje powinny się bić o to, by ogłoszenie jego decyzji transmitować na żywo.

Wreszcie wszystko ma stać się jasne, Polak przejdzie do Bayernu Monachium, podpisze kontrakt na co najmniej cztery lata, a dotychczasowy klub, w którym stał się wielki, nie zarobi na nim ani eurocenta. Kibice odetchną z ulgą, skończy się serial "Robert tu, Robert tam" i będzie można powoli przystępować do sprzedaży koszulek. 

A, prawda, jeszcze tylko kwestia, z jakim numerem Lewandowski zagra w Monachium (numery od 7 do 11 są zajęte). Z jakim by jednak nie zagrał, już można sobie wyobrazić kolejki pod sklepami, bo jeśli przechodzić, to z przytupem, tak żeby o tym dyskutowano. Przecież ledwie kilka miesięcy wcześniej do Barcelony trafił Neymar, do tego samego co Lewandowski klubu Mario Goetze, ale ich transfery z punktu widzenia medialnego eksplodowały za szybko.

Nie było dramatycznych zwrotów akcji, zmian decyzji, wielkich konkurentów, którzy podbijają ofertę. Sztab Lewandowskiego zadbał o wszystko: "przeciekające" do prasy kłótnie z Borussią, zrywanie wywiadów, gdy padało pytanie o przyszłość piłkarza, gładkie odpowiedzi, które nic nie wyjaśniają. I dziennikarze, i kibice, którzy ciągle do tego tematu wracali, bo wracać musieli. 

Przecież chodzi o to, żeby się mówiło, choć wszyscy dookoła wiedzą, że wynik może być tylko jeden. Przecież Robert Lewandowski nie musiał wymawiać słowa Bayern, wystarczyło tylko, żeby powiedział "wszyscy doskonale wiedzą, gdzie przejdę". Wolał grać. I zrobił dobrze, a na pewno profesjonalnie. Jeśli ktoś miał jeszcze wątpliwości, czy Polak należy do grona najlepszych piłkarzy świata, to teraz już znalazł odpowiedź. O żadnym transferze w mijającym roku, z wyjątkiem przejścia Garetha Bale'a do Realu Madryt, nie mówiło się tak długo i namiętnie, jak o tym, gdzie trafi Lewandowski. Doszło nawet do tego, że dziennikarze walczyli o to, by jako pierwsi podać tę informację. 

Krok dalej jest jeszcze tylko specjalny program, w którym Lewandowski ogłasza: "Tak, przez następnych kilka lat będę jodłował w Bawarii". Na tym można dobrze zarobić. Przykład? LeBron James i jego specjalny show The Decision, przy którym zyski z reklam wyniosły około 6 milionów dolarów – wprawdzie kwotę tę przekazano na cele charytatywne, ale to nie musi być regułą. Że taki program zwiastuje manię wielkości i niebezpieczny przerost ego? A komu może to przeszkadzać w Bayernie, który jeszcze niedawno nazywano FC Hollywood? 

Tam się trzeba będzie rozpychać łokciami, walczyć o swoje z Arjenem Robbenem i Franckiem Ribery'm. Nikt tam ręki nie poda, a jak gramy z mediami, to na całego. Prawda, że James był krytykowany za Decyzję, ale czy ktoś dzisiaj jeszcze o tym pamięta? Jeśli nikt nie zechce Lewandowskiemu rozwinąć czerwonego dywanu na powitanie, to niech przyniesie własny.

O autorze 

Majchrzyk


Łukasz Majchrzyk
 – 
dziennikarz portalu Polsatsport.pl, prawnik, zafascynowany tym, jak media oddziałują na sport i odwrotnie. Fan piłki nożnej, koszykówki, siatkówki. Współpracuje z tygodnikiem "Do Rzeczy" oraz dziennikiem "Rzeczpospolita".