Puls biznesu (pb.pl) donosi, że "Tweeter zyskiwał nawet 1900 proc." Dalej czytamy: "Fatalna pomyłka inwestorów. Notowania bankruta poszybowały, dzięki łudzącemu podobieństwu jego nazwy do wchodzącego na giełdę Twittera. Amerykańscy inwestorzy pilnie śledzą wszystkie szczegóły, jakie pojawiają się na temat oferty publicznej Twittera. Ich niecierpliwość była tak duża, że w piątek wywindowali o nawet ponad 1000 proc. notowania spółki, której nazwa brzmi łudząco podobnie do operatora portalu oferującego usługę miniblogowania: Tweeter. Nie przeszkodziło im nawet to, że ta ostatnia spółka przechodzi od pięciu lat procedurę upadłościową. Mylące są nie tylko nazwy, ale i podobieństwo tickerów obu spółek. Skrót bankruta to TWTRQ, podczas gdy Twitter będzie używał tickera TWTR. O ile jednak już inwestycje w branży mediów społecznościowych charakteryzują się znaczącym ryzykiem, o tyle gra na akcjach nie tego Twittera, co trzeba, to jak przejażdżka kolejką w wesołym miasteczku. Ktoś, kto w czwartek kupił akcje Tweetera, po godzinie handlu w piątek mógł cieszyć się 1900 proc. zarobkiem. Jednak już w półtorej godziny po otwarciu zyski stopniały do niespełna 700 proc." Czy tu aby na pewno chodzi o pomyłkę? Albo inaczej: czy może chodzi tutaj nie tylko o pomyłkę? A może w tym przypadku widać pewien symptomatyczny mechanizm funkcjonowania giełdy?
To bardzo częsty przypadek, kiedy inwestorzy rozpoznają przede wszystkim tickery, zwłaszcza kierując się analizą techniczną, często określając się mianem tzw. techników, abstrahują od tego, czym spółka się zajmuje, co robi, jaki ma standing, kto nią zarządza, jak wygląda na tle sektora i branży, czy wypłaca dywidendę etc. (typowa robota "fundamentalisty" − zwolennika analizy fundamentalnej), bo przecież liczą się tylko formacje, cykle, trendy i fale. Tak więc wielu z techników nie rozróżnia nawet nazw spółek, jedynie tickery − a więc skróty, oznaczenia przypisane każdej spółce. Na to szczególnie trzeba zwracać uwagę, bo rzeczywiście nie trudno o błąd, jak w przypadku Tweetera i Twittera, zwłaszcza że na Twitterze zamieszcza się przecież tweety. Ot co. Zwykła pomyłka, ale właśnie dlatego ostatnimi czasy zyskują na znaczeniu w światku ekonomicznym właśnie behawioryści ze swoimi błędami poznawczymi, nieracjonalnymi decyzjami inwestorów czy też emocjami etc. Nawet jeśli mamy tutaj tylko i wyłącznie do czynienia z fatalnymi pomyłkami, to proszę pomyśleć, ilu inwestorów (w końcu mówimy o wzroście kursu o 1900 proc.) wiedząc, że Tweeter to nie Twitter jednak kupiło te akcje i liczyło na sowity zarobek. Przecież nie pomylili się wszyscy? No właśnie, bo na giełdzie nie chodzi o to, kto ma rację, kto ma słuszność. Na giełdzie chodzi o to, o co innym chodzi (mamy do czynienia ze swoistą metaanalizą − co myślą inni, kiedy myślą o tej spółce, kursie, wycenie etc., wreszcie co myślą inni, że zrobią pozostali inwestorzy?), a więc odnajdywanie się w stadzie, w którą stroną ono zmierza, kiedy się konstytuuje, i bycie w nim właśnie wtedy, kiedy rozpoczyna się "marsz na północ" (wzrost akcji). I jeszcze druga umiejętność jest równie istotna. Rozpoznanie momentu, kiedy stado nieuchronnie zmierza w stronę urwiska, silnie rozpędzone (kurs niesamowicie rośnie w górę). Od pewnej chwili trzeba rozpoznać sygnały, które dają do zrozumienia, że ta "winda" przestaje działać (np. coraz to większe pakiety akcji zostają wystawione na sprzedaż, ale popyt i tak je przełamuje i "wciąga", podnosząc dalej kurs − tego typu zdarzenia powinny budzić niepokój inwestora (zawsze przecież ktoś ma niższą cenę zakupu... − o innych wskazaniach kiedy indziej), wtedy też trzeba "wyskakiwać" ze spółki, po to, aby nie gasić w niej światła jako ostatni, czyli aby nie zostać z drogimi akcjami, podczas gdy kurs z impetem pikuje. Taka właśnie nauka płynie m.in. z tweeterowej nie tyle pomyłki, co raczej spekulacji.