Internet demokratyzuje interakcje między rządzącymi a rządzonymi, między elitami i społeczeństwem, między ludźmi rozpoznawalnymi i nieznanymi. Zachęca – w swej istocie – do bezpardonowego skracania dystansu. Do bezpo-średniości. Można powiedzieć, że komunikacja polityczna już nigdy nie będzie taka sama – właśnie przez Internet, a w szczególności przez media społecznościowe.
Na początku był... Internet
Sieć nie funkcjonuje w procesie komunikacji politycznej tak samo jak media instytucjonalne. Z tego prostego powodu, iż nie ma wspólnego właściciela mediów dostępnych w przestrzeni wirtualnej, nie ma redaktora naczelnego całego Internetu, a nawet nie ma szefów działów określonych obszarów Internetu. Jest to medium tak niesamowicie niejednorodne i przemożnie pluralistyczne, że nie sposób je przyrównywać w jego funkcjonalnym wymiarze do mediów instytucjonalnych (Pisałem już o tym m.in. w: Twitter – Złoty Graal komunikacji XXI wieku?). Trzeba jednak zastrzec, że znaczna część Internetu jest kreowana i zarządzana przez rzeczone media instytucjonalne, które również w wirtualu istnieją (mają swoją ekspozycję) i w istotny sposób kształtują jego zawartość (strony www, portale i wortale, profile w social media oraz blogi personelu medialnego). Funkcjonowanie współczesnej, internetowej komunikacji politycznej na linii rządzący vs. obywatele (internauci) unaocznia niezwykle ciekawy mechanizm. Mianowicie w jak niezależny sposób politycy mogą komunikować się ze społeczeństwem z pominięciem mediów instytucjonalnych i ich wścibskiego, czasem też złośliwego personelu medialnego. W tej optyce politycy i obywatele stają się zarazem profesjonalnymi nadawcami i profesjonalnymi odbiorcami. Nikt nie pośredniczy – żaden dziennikarz – w ich komunikacji, która może mieć również wymiar masowy. Niektórzy konsultanci polityczni – tacy jak Eryk Mistewicz (zob. M. Karnowski, E. Mistewicz, Anatomia władzy, Warszawa 2010) – uważają, że to właśnie jest przyszłość nowoczesnej komunikacji politycznej, w której instytucjonalne media masowe, ze swoimi dociekliwymi i niewygodnymi dziennikarzami, będą tylko jednym z wielu kanałów dotarcia do masowego odbiorcy. Głównym kanałem (albo raczej platformą) będzie właśnie Internet – z Twitterem czy Facebookiem na czele. Tam z kolei polityk będzie miał pełną swobodę w tworzeniu zawartości realizowanej komunikacji politycznej, a negocjacje co do znaczeń będzie prowadził nie z pośrednikiem – dziennikarzem – ale z docelowym odbiorcą, konkretnym obywatelem, który przez swoje komentarze, wpisy czy posty będzie zapewniał władzy unikatowe sprzężenie zwrotne.
Uspołecznienie polityki w Internecie
Zwraca na to uwagę Jan van Dijk w Społecznych aspektach nowych mediów (zob. J. van Dijk, Społeczne aspekty nowych mediów. Analiza społeczeństwa sieci, przekł. J. Konieczny, Warszawa 2010, s. 146 i n.). Pisząc o rozproszeniu i koncentracji polityki w ramach funkcjonowania nowych mediów, wyróżnia dwie tendencje: wzmocnienie polityki instytucjonalnej oraz uspołecznienie polityki. W pierwszym wypadku autor podkreśla, iż politycy w obliczu powszechności dostępu do Internetu otrzymują niespotykaną dotychczas możliwość kontaktu ze swoimi wyborcami, obywatelami, którzy dzięki temu mogą na bieżąco opiniować ich aktywność, decyzje i zamiary. W tym ujęciu należy mówić o dwóch typach demokracji: legalistycznej (e-rząd, e-administracja) oraz rywalizacyjnej (nowe media w służbie kampanii wyborczej, poszerzenia i pogłębienia relacji klasy politycznej z wyborcami). Z drugiej zaś strony van Dijk dostrzega silny proces rzeczywistego uspołecznienia polityki. Społeczeństwo dzięki Internetowi – za pośrednictwem stron www, blogosfery, portali społecznościowych etc. – staje się dominującym podmiotem w interaktywnych relacjach z politykami, a także z dziennikarzami i personelem mediów instytucjonalnych (starych mediów).
Holenderski badacz, pisząc o uspołecznieniu polityki, wyróżnia cztery typy demokracji: plebiscytową, pluralistyczną, partycypacyjną oraz tzw. wizję libertariańską. Każdy typ akcentuje unikatowy wymiar relacji zachodzących w Internecie między kluczowymi podmiotami procesu komunikacji politycznej. Demokracja plebiscytowa podkreśla możliwość sprawowania władzy przez społeczeństwo w efekcie często organizowanych plebiscytów, w których obywatele swoimi bezpośrednimi decyzjami mogliby kształtować politykę państwa i wyrażać opinię w niemal każdej sprawie. Demokracja pluralistyczna eksponuje zaś permanentną wymianę opinii i informacji między uczestnikami przestrzeni wirtualnej, obywatelami tworzącymi wspólnotę społeczną, narodową, ale także międzynarodową, powiedzielibyśmy globalną. Demokracja partycypacyjna akcentuje interaktywność internautów-obywateli, przez co jednak zakładana niejednokrotnie przez badaczy mediów ex silentio bierność odbiorców jest często kwestionowana. Wreszcie wizja libertariańska postulująca nieskrępowany prymat wolności, która miałaby obfitować politycznym zaangażowaniem się obywateli – dzięki Internetowi – w sprawy całej wspólnoty społecznej i państwa, stanowi wyjście naprzeciw problemowi apatii wyborczej obserwowanej w różnych częściach świata.
Wirtualne-realne wybory?
Z tej perspektywy wydaje się, iż coraz częściej będziemy zapewne mówić nie tyle o społeczeństwie informacji czy też społeczeństwie sieci (M. Castells), lecz o społeczeństwie interaktywnym, w którym to domniemany odbiorca staje się również prymarnym nadawcą (dominującym podmiotem) dla tych, którzy zazwyczaj byli postrzegani jako profesjonalni nadawcy – elity rządzące i personel medialny: dziennikarze, publicyści, wydawcy etc. O słuszności tej optyki może świadczyć szybki rozwój Internetu (rosnąca liczba internautów i dynamiczny przyrost treści) oraz postępujące uzależnianie się nowych pokoleń od tego medium (Zespół Uzależnienia od Internetu – ang. Internet Addiction Disorder, IAD). Te przesłanki mogą stanowić podstawę dla twierdzenia, iż przyszłość funkcjonowania całych systemów politycznych będzie uzależniona właśnie od Internetu, a święto demokracji, jakim są wybory, nie będzie się kojarzyć z drewnianą urną, do której wrzuca się karty do głosowania, tylko z określonym portalem internetowym, obudowanym wysokiej klasy systemem bezpieczeństwa uniemożliwiającym manipulację wynikami wyborczymi. Te z kolei będą dostępne niemal od razu po zamknięciu wirtualnych punktów wyborczych, a nie tak jak dotychczas po blisko dwóch dobach. Czy możliwe więc, że Internet jest rzeczywiście spełnieniem marzeń o globalnej agorze, platformie demokracji bezpośredniej ?