Jak pies z kotem, czyli analiza interakcji między Hillary Clinton a Donaldem Trumpem podczas trzeciej debaty prezydenckiej

W historii USA nie było kampanii wyborczej takiej jak ta w 2016 roku – zwłaszcza jeżeli weźmiemy pod uwagę kandydatów ubiegających się o urząd prezydenta. Po stronie Demokratów – pierwszy raz kobieta, żona byłego prezydenta i polityk z długim stażem, a jednocześnie z wieloma zarzutami o nieudolność czy wręcz oszustwa. Po stronie Republikanów – telewizyjny celebryta, kontrowersyjny demagog i milioner, którego oskarża się m.in. o nieetyczne praktyki w biznesie i seksizm. Pojedynek Hillary Clinton i Donalda Trumpa w decydującej, trzeciej debacie, zorganizowanej 19 października 2016 r. w Las Vegas, został okrzyknięty przez media jednym z najbrzydszych w historii. 

 

 

Definicja debaty

Pojęcie „brzydkiej debaty” jest subiektywne. Jednak możemy domniemywać za pomocą argumentum a contrario, że przez epitet „brzydka” media miały na myśli przeciwieństwo debaty konstruktywnej, owocnej, czyli dobrej. Na początku warto zdefiniować słowo „debata”. W „Słowniku języka polskiego” pod red. W. Doroszewskiego możemy znaleźć definicję, wedle której to „poważna i długa dyskusja na ważny temat”. „Słownik wyrazów obcych” pod. red. I. Kamińskiej-Szmaj tłumaczy ten termin jako „zespołowe lub publiczne omawianie trudnej, ważnej i skomplikowanej sprawy; obrady, dyskusja”. Zaś „Słownik języka polskiego” pod. red. M. Szymczaka przy wyjaśnianiu rzeczonego pojęcia posługuje się synonimami „dyskusja, dysputa, spór, obrady”. Debata prezydencka jest jednorazowym i krótkotrwałym wydarzeniem komunikacyjnym i medialnym - choć wpisuje się w ogólnospołeczną wymianę poglądów na określone tematy, które są osią wyborczego sporu politycznego.

Konstruktywna debata

Można założyć, że refleksji na temat konstruktywności debaty wynikają dwa aspekty tego zagadnienia. Część myślicieli koncentruje się na wymiarze celowościowym debat. Jeśli postawiony przed uczestnikami cel został osiągnięty, można ją uznać za dobrą. Arystoteles i Platon wskazywali, że najważniejsze jest dojście do prawdy. Uważali to za wspólny obowiązek obu stron dyskusji[1]. W czasach „stowarzyszeń debatujących” na przełomie XVIII i XIX wieku mówcy chcieli przedstawić swój pogląd na daną sprawę i podzielić się opiniami z innymi[2]. Współczesne debaty prezydenckie są organizowane po to, by ułatwić obywatelom wybór swojego przedstawiciela. Zadaniem uczestników jest przedstawienie swojego programu i poglądów. Teoretycznie elektorat może dokonać lepszego wyboru ze względu na szersze spektrum informacji, które zyskuje.

Drugim aspektem, do którego obecnie częściej odnoszą się media, jest przebieg debaty. Większość wytycznych dotyczących tego wymiaru sztuki debatowania opisuje bezpośrednie interakcje między dyskutantami. Reguły różnią się ze względu na rodzaj debaty, jednak najważniejsze z nich mają uniwersalny charakter. Niedopuszczalne jest na przykład przerywanie. Dodatkowo należy okazywać zainteresowanie słowami oponenta, nawet jeśli miałoby być tylko pozorne. Priorytetem podczas organizacji debat jest zapewnienie równości stron. Wszyscy dyskutanci mają prawo zabrać głos, dysponując zbliżonym czasem wypowiedzi. Bardzo istotne dla przebiegu dyskusji jest przestrzeganie zasad formalnych, które są powszechnie przyjęte dla określonej formy lub były wcześniej ustalone między debatującymi. Wśród nich powinno się znaleźć określenie zakresu tematycznego debaty -  uczestnicy powinni trzymać się tych tematów w swoich wypowiedziach. Debatujący powinni unikać używania emocjonalnego języka i zbyt ekspresyjnej gestykulacji. Główną rolę winny odgrywać merytoryczne argumenty. Dyskutanci muszą być świadomi tych reguł i nie tylko stosować się do wytycznych moderatora, ale również kierować się samodyscypliną.[3] W tej krótkiej analizie trzeciej debaty Clinton-Trump zamierzam skupić się na ich bezpośrednich interakcjach. Uważam, że ich sposób odnoszenia się do siebie nawzajem stał się elementem charakterystycznym, wyróżniającym te debaty spośród innych debat prezydenckich. W tym aspekcie upatruję przyczyn krytycznych ocen tej debaty.

Sposób odnoszenia się do przeciwnika

Ważnym elementem bezpośrednich interakcji między dyskutantami jest sposób zwracania się do siebie nawzajem. Zgodnie z dobrym obyczaje należy tytułować osobę, z którą się rozmawia wedle najwyższego stanowiska, które pełniła w administracji publicznej. Hillary Clinton była sekretarzem stanu USA, zaś Donald Trump nigdy nie pracował jako urzędnik państwowy. Kandydat Republikanów bardzo skrupulatnie omijał oficjalną tytulaturę swojej przeciwniczki. Nie chciał podkreślać doświadczenia kontrkandydatki. Zestawienie zwrotów „Sekretarz Clinton” i „Pan Trump” pokazałoby kontrast na niekorzyść miliardera. Formuł „Pan Trump” i „Pani Clinton” debatujący nie używali. Oboje kilka razy użyli zwrotów, odpowiednio, „Hillary Clinton” i „Donald Trump”. Więcej razy każde z nich posłużyło się samym imieniem rozmówcy, kandydatka Demokratów zrobiła to ok. 30 razy, Trump o połowę mniej. Jednak najbardziej eksploatowane były przez nich zaimki „ona” i „on”. Donald Trump zastosował to sformułowanie ok. 75 razy, zaś jego kontrkandydatka o ok. 20 użyć mniej. Bezpośrednie zwroty w 2 os. l. poj. (czyli w formule „ty”) były używane zdecydowanie najrzadziej, bo tylko po kilka razy. To oznacza również, że debatujący odnosili się do siebie w 3 os. l. poj., co zdecydowanie zwiększa dystans między uczestnikami rozmowy. To charakterystyczna cecha interakcji, które są elementem spektaklu medialnego oraz dowód na to, że politycy przez większość czasu zwracali się, tak naprawdę, do publiczności.[4]

Przerywanie i jednoczesne mówienie

Podstawą owocnej i kulturalnej dyskusji jest trzymanie się tematu przewodniego i szacunek dla wypowiedzi przeciwnika. Przedwyborcze debaty niestety nie są tego przykładem, co nikogo nie powinno już dziwić. Kandydaci na prezydenta USA w analizowanej debacie przerywali sobie nawzajem. Najczęściej, aby sprostować słowa adwersarza, zmienić lub uwypuklić dany temat. Donald Trump przerwał kandydatce demokratów 37 razy, a jeden z najbardziej charakterystycznych komentarzy wykorzystanych do interwencji w słowa kontrkandydatki brzmiał What a nasty woman (Co za straszna kobieta); jako podobnie znaczące i wyjątkowo proste w słowach i przykre w formie należy odnotować wzajemne etykietowanie określeniem „kukiełki Władimira Putina”:

Clinton: Well, that's because he'd rather have a puppet as president.  (Cóż, to dlatego, że (Putin) wolałby mieć kukiełkę za prezydenta (USA))

Trump: No puppet, no puppet. (Nie kukiełkę, nie kuiełkę)

Clinton: And it's pretty clear.  (I to jest dość jasne)

Trump: You're the puppet. (Ty jesteś kukiełką)

Clinton: It's pretty clear you won't admit. (To jest dość jasne, ty tego nie potwierdzisz)

Trump: No, you're the puppet. (Nie, ty jesteś kukiełką)

Hillary Clinton przerwała przeciwnikowi 9 razy. Ta statystyka tylko podkreśla sposób zachowania i do pewnego stopnia jego wpływ na wizerunek obojga polityków. Trump jest bardzo ekspresyjny w reakcjach, nie dba o elegancję czy dyskrecję tonu i formy wypowiedzi. Clinton wręcz przeciwnie – kandydatce Demokratów czasem wręcz brakuje refleksu. Podczas trzeciej debaty zabłysnęła – bodaj najbardziej atrakcyjnie - wtrąceniem na temat chińskiej stali.

Trump: So you should have changed the law, but you won't change the law because you take in so much money. I mean, I sat in my apartment today on a very beautiful hotel down the street… (Więc powinnaś zmienić prawo, ale nie zrobisz tego, bo zarabiasz na tym tak dużo pieniędzy. Mam na myśli, siedziałem dzisiaj w moim apartamencie w pięknym hotelu na tej samej ulicy...)

Clinton: Made with Chinese steel. (Zrobionym z chińskiej stali.)

Wcześniej Hillary Clinton zarzucała przedstawicielowi Republikanów budowanie jego hotelu z chińskich surowców. Przy okazji rozśmieszyła publiczność, co nie zdarza jej się zbyt często. Zarówno D. Trump, jak i H. Clinton trzymali się tematów tylko wtedy, gdy było im to na rękę, wydawało się strategicznie i komunikacyjnie korzystne.

Wybrane chwyty erystyczne

Niestety H. Clinton i D. Trump zwykle nie używali skomplikowanych technik erystycznych. Ograniczali się do tych, które są naturalne lub powszechne w użyciu. Już na stałe zakorzenioną w debatach telewizyjnych jest technika ad personam, nazywana przez Schopenhauera „ostatnim sposobem”. Według niego atak na przeciwnika, a nie jego poglądy czy opinie wyczerpywał rozmowę. Jednak w przedwyborczych telewizyjnych pojedynkach nie chodzi przecież o konstruktywną dysputę. Chwytem wymagającym refleksu jest retorsio argumenti, czyli odwrócenie argumentu przeciwnika na naszą korzyść. Kandydaci w wyborach w USA zastosowali go kilkakrotnie. Najbardziej bodaj spektakularnie, gdy D. Trump powiedział, że jest dumny z poparcia NRA (National Rifle Association) lub gdy H. Clinton wyliczała, co robiła przez 30 lat swojego doświadczenia w polityce. W tym drugim przypadku doszło do podwójnego odwrócenia, ponieważ Trump skwitował wypowiedź przeciwniczki, stwierdzając, że ma doświadczenie, ale złe.

Trump: I am a very strong supporter of the Second Amendment. And I don't know if Hillary was saying it in a sarcastic manner, but I'm very proud to have the endorsement of the NRA. It's the earliest endorsement they've ever given to anybody who ran for president. I'm very honored by all of that. (Jestem wielkim zwolennikiem drugiej poprawki. I nie wiem, czy Hillary mówiła to z sarkazmem, ale jestem bardzo dumny, że mam poparcie NRA. Pierwszy raz udzielili poparcia komukolwiek, kto startuje na prezydenta. Jestem tym zaszczycony.)

Trump: And you do have experience. I say the one thing you have over me is experience, but it's bad experience because what you've done is turned out badly. (I rzeczywiście masz doświadczenie. Powiedziałbym, że jedyną twoją przewagą nade mną jest doświadczenie, ale to jest złe doświadczenie, bo to, co robiłaś okazywało się błędne.)

Politycy czasem próbują uwiarygodnić wygłaszane kwestie i opinie. Starają się to osiągnąć poprzez odwołanie do autorytetu, którym może być ekspert, organizacja lub nawet akt prawny. Schopenhauer nazywam tego typu wybieg argumentum ad verecundiam. Clinton i Trump nie posłużyli się w trakcie III debaty nazwiskiem żadnego fachowca, ale odwołali się do organizacji. Clinton podparła swój wywód nt. wpływu Rosji na wybory raportami 17 rządowych agencji bezpieczeństwa. Zaś Trump przypomniał, że poparcia udzielili mu strażnicy graniczni i 200 generałów. Za odwołanie do autorytetu możemy uznać także posiłkowanie się zapisami konstytucji Stanów Zjednoczonych, która dla wielu Amerykanów jest wartością per se. Innym sposobem na urealnienie swoich opinii jest odniesienie opisywanego problemu do zwykłego człowieka i jego historii. Hillary Clinton posłużyła się przypadkiem niejakiej „Carli”, której rodzicom groziłaby deportacja, gdyby Republikanin doszedł do władzy. W odpowiedzi Donald Trump opowiedział o swoim spotkaniu z bezrobotnymi, których zakłady pracy zostały zamknięte w ostatnich latach.[5]

Debaty przedwyborcze stały się telewizyjnymi spektaklami, a w tego typu przedstawieniach najważniejsze są emocje. Kandydaci postarali się, żeby ich nie zabrakło. Jednym z najskuteczniejszych metod budzenia silnych reakcji emocjonalnych wśród słuchaczy jest „drastyczny opis”. Donald Trump skorzystał z tej techniki, gdy mówił o wyjątkowo delikatnym temacie, czyli aborcji. Mówił o „wyrwaniu” dziecka z brzucha matki w 9. miesiącu ciąży. Hillary Clinton posłużyła się dramatycznym opisem w trakcie bloku dotyczącego konfliktu na Bliskim Wschodzie. Przypomniała widok małego, zakrwawionego chłopca pośród ruin Aleppo. Tym samym dała do zrozumienia, że jej adwersarz chce uniemożliwić takim uchodźcom wstęp do USA, a nawet ratunek. [6] [7]

Wnioski

Od co najmniej kilkudziesięciu lat można zauważyć zmiany w sposobie kreowania, a zarazem postrzegania polityki. Nastąpiła jej mediatyzacja. Środki masowego przekazu pokazują to, co jest atrakcyjniejsze dla odbiorców. Tak więc eksponowane są kłótnie, ostre riposty i skandale z udziałem reprezentantów społeczeństwa. Nastąpił proces nazywany przez niektórych politologów i medioznawców „celebrytyzacją polityki”.[8] Można uznać, że amerykańskie debaty przedwyborcze nie opierały się na klasycznych zasadach konstruktywnej, czyli dobrej, debaty - także jeśli chodzi o interakcje między uczestnikami. Jak się wydaje, jest tego kilka powodów. Przede wszystkim heterogeniczność widowni, która wymusza pobudzanie zaangażowania różnego typu odbiorców, niemal za wszelką cenę. Po drugie, debaty stały się telewizyjnym show, są typowym przykładem infotainmentu, czyli formatu łączącego informację i rozrywkę. Wreszcie - sposób odnoszenia się do siebie debatujących jest uwarunkowany przez to, na jakich bohaterów kreują się podczas całej kampanii.[9]

Bibliografia

Andrew D. T., „Wstęp” w London Debating Societies: 1776-1799, ed. Donna T Andrew (London, 1994), pp. vii-xiii. British History Online https://www.british-history.ac.uk/london-record-soc/vol30/vii-xiii (dostęp: 01.02.2017)

Kochan M., Pojedynek na słowa. Techniki erystyczne w publicznych sporach, Kraków 2007.

Korolko M., Sztuka retoryki, przewodnik encyklopedyczny, Warszawa 1990.

Piekarski R., Arystoteles, MacIntyre i Ingarden – w poszukiwaniu wzorców dla racjonalnej debaty, [w:] Sztuka debaty, red. M. Kochan, Gdańsk 2014, s. 73-84.

Piontek D., Komunikowanie polityczne i kultura popularna. Tabloidyzacja informacji o polityce, Poznań 2011.

Piontek D., Łukasiewicz O., Polityka popularna: celebrytyzacja polityki, politainment, tabloidyzacja, „e-Politikon”, nr V/2013, s. 17-18.

Poprawa M., Telewizyjne debaty polityków jako przykład dyskursu publicznego, Kraków 2009.

Pszczołowski T., Umiejętność przekonywania i dyskusji, Gdańsk 2006.

Schopenhauer A., Erystyka czyli sztuka prowadzenia sporów, Kraków 2010.

Słownik języka polskiego, red. W. Doroszewski, t. II, Warszawa 1965.

Słownik języka polskiego, red. M. Szymczak, t. 1, Warszawa 1978.

Słownik wyrazów obcych, red. I. Kamińska-Szmaj, Wrocław 2001.


[1] R. Piekarski, Arystoteles, MacIntyre i Ingarden – w poszukiwaniu wzorców dla racjonalnej debaty, [w:] Sztuka debaty, red. M. Kochan, Gdańsk 2014, s. 73-84.

[2] D. T. Andrew, „Wstęp” w London Debating Societies: 1776-1799, ed. Donna T Andrew (London, 1994), pp. vii-xiii. British History Online https://www.british-history.ac.uk/london-record-soc/vol30/vii-xiii (dostęp: 01.02.2017)

[3] T. Pszczołowski, Umiejętność przekonywania i dyskusji, Gdańsk 2006, s. 47-100.

[4] M. Poprawa, Telewizyjne debaty polityków jako przykład dyskursu publicznego, Kraków 2009, s. 124-133, 227-248.

[5] A. Schopenhauer, Erystyka czyli sztuka prowadzenia sporów, Kraków 2010, passim.

[6] M. Korolko, Sztuka retoryki, przewodnik encyklopedyczny, Warszawa 1990, s. 68-73.

[7] M. Kochan, Pojedynek na słowa. Techniki erystyczne w publicznych sporach, Kraków 2007, passim.

[8] D. Piontek, Komunikowanie polityczne i kultura popularna. Tabloidyzacja informacji o polityce, Poznań 2011, s. 99.

[9] D. Piontek, O. Łukasiewicz, Polityka popularna: celebrytyzacja polityki, politainment, tabloidyzacja, „e-Politikon”, nr V/2013, s. 17-18.

 

Facebook Slider
Facebook Slider

Facebook Slider