Postęp czy podstęp?

dollars funnelOd wielu lat przyglądam się rozwojowi technologii – robię to nie tylko z dużą uwagą, ale również z rosnącym niepokojem. Mnogość interfejsów, wielorakość platform, transformacje standardów i stosy różnorakich – mniej lub bardziej potrzebnych – sprzętów, otaczajacych mnie i moich znajomych, skłaniają do refleksji na temat postępu technologicznego i jego sensu. Głównie tym, lecz nie tylko, będę zajmował się na blogu. Na początek zaś chciałbym pochylić się nad kwestią, która dotyka nas wszystkich, stawiając pytanie: czy to, co serwują nam producenci sprzętu i oprogramowania, rzeczywiście jest rezultatem ich osiągnięć oraz wynika z chęci dostarczenia dopracowanych usług i urządzeń, czy też jest to podstępna gra skalkulowana na osiągnięcie wysokich zysków poprzez odpowiednią politykę wdrażania produktów? Gdzie w tym wszystkim znajdujemy się my, konsumenci?

Kupuj

Jest lekkie, innowacyjne, naszpikowane takimi technologiami, że niemal za Ciebie myśli, wręcz ironicznie można stwierdzić, że jeszcze tylko nie parzy kawy i nie sprząta. Mniej więcej taki przekaz dociera do nas z wszechobecnych kampanii reklamowych sprzętu elektronicznego, w tym zwłaszcza telefonów i tabletów – rozweselone twarze, idylliczne scenerie, bo przecież oprócz produktu sprzedaje się także pewien status społeczny. Niestety po kilku miesiącach, czasem roku, okazuje się, że kupiona za ciężkie pieniądze "zabawka" przestaje być obiektem zainteresowania... samego producenta. Nie pojawiają się aktualizacje oprogramowania, które jest podstawą przy używaniu tego typu sprzętu, a następnie – niespodziewanie – z czarodziejskiego kapelusza wyskakuje królik! Na rynku pojawia się odświeżony, ulepszony model, będący kolejną odsłoną tego samego urządzenia, a różniący się przede wszystkim oprogramowaniem i podzespołami, choć tak naprawdę te ostatnie w 95 proc. przypadków nie są niezbędne do tego, aby obsłużyć nowe oprogramowanie. I tak w kółko. Oczywiście traci na tym zwykły konsument, który kupuje sprzęt po to, aby działał on out-of-the-box. Z kolei tzw. prouserzy, jeśli tylko zaistnieje taka możliwość, samodzielnie znajdują zmodyfikowane oprogramowanie i oszczędzają, uzyskując dzięki uprzejmości pasjonatów dostęp do nowych funkcji, które rzekomo obsługuje wyłącznie nowszy sprzęt.

Postęp

Zacznijmy od pozytywów. Nie ulega wątpliwości, że w ciągu ostatnich lat ewolucja elektroniki użytkowej przyniosła liczne dobrodziejstwa. Pozytywnych przykładów mamy bardzo wiele, w tym chociażby:

  • telefony stały się nie tylko narzędziami do pisania smsów i dzwonienia, lecz niemal małymi biurami;
  • wydajność komputerów stacjonarnych oraz netbooków znacznie wzrosła;
  • nastąpiła generalna miniaturyzacja gotowych urządzeń i podzespołów, m.in. poprzez wprowadzenie nowych procesów technologicznych;
  • mnóstwo rozwiązań tzw. system-on-the-chip;
  • dużo lepsza efektywność cieplno-energetyczna;
  • rozwój wszelkiej maści technologii bezprzewodowych;
  • pojawienie się tabletów i – razem z nimi – nowej formy konsumowania treści;
  • spadek cen elektroniki i jednocześnie upowszechnienie technologii w domach;
  • dbałość o detale i warstwę wizualną urządzeń;
  • wprowadzenie technologii dotykowych, gestów itp.;
  • pojawienie się technologii przechowywania danych w "chmurze";
  • rozwój dystrybucji cyfrowej;
  • i wiele, wiele innych.

Podstęp

Smutne jest to, że istnieje pewne niepisane porozumienie między producentami sprzętu i dostawcami oprogramowania zewnętrznego, które ma "napędzać sprzedaż". Sytuacja na rynku – zwłaszcza sprzętu mobilnego – często sprowadza się do tego, że wiele aplikacji nie jest w stanie poprawnie działać na starszych odsłonach systemu operacyjnego. Co ciekawe, ten brak współpracy wcale nie wiąże się z brakiem realnych możliwości napisania aplikacji pod starsze wersje lub z nimi kompatybilnych. Producent mówi po prostu: potrzebny Ci nowy sprzęt, twój roczny telefon to już emeryt. Klienci, kupując elektronikę, doskonale wiedzą dziś, że nabywają głównie możliwość korzystania z usług, jakie dostarcza producent systemu operacyjnego lub dostawcy zewnętrzni. Nie mam złudzeń: jest to działanie celowe, szkodliwe dla odbiorców i to z każdej możliwej strony. O ile w przypadku drogich, topowych urządzeń rzeczywiście zdarza się, że są one używane przez rok lub dwa, to wszelkie tańsze odpowiedniki są tak naprawdę świadomym produkowaniem elektrozłomu, gdyż jakiekolwiek zaintere-sowanie producentów tymi urządzeniami zanika już kilka miesiący po premierze.

Takiego sprzętu jest na rynku na pęczki, zwłaszcza jeśli chodzi o tanie urządzenia z systemem Android, dodawane za kilka lub kilkadziesiąt złotych do niskich abonamentów telefonicznych. Żeby nie być gołosłownym, takimi przykładami są chociażby modele tańsze, najłatwiej dostępne lub ze średniej półki cenowej, praktycznie każdego producenta, w tym tych najbardziej znanych, takich jak Samsung, Sony, HTC. Konkrety: model Sony Xperia J wydany w czwartym kwartale 2012 roku nie otrzymał aktualizacji oprogramowania ani do wersji Androida 4.1, ani nowszego. Jego ciut starsi bracia z rocznika 2012 – Xperia U, P i S – zatrzymali się na wersjach 4 i 4.1, a były to modele bardzo intensywnie reklamowane – zarówno w telewizji, jak i u operatorów komórkowych. Inni producenci postępują tak samo: najczęściej aktualizacje systemów telefonów z niskiej i średniej półki kończą się na 1 lub 2, a dalej już słuch po wsparciu ginie. W tym przypadku jedyną nadzieją androidowców jest wymiana telefonu na nowy lub instalacja aktualizacji wykonywach przez hobbystów z forum xda-developers.

Dlaczego tak się dzieje? Można wymienić kilka przyczyn. Pierwszą z nich jest to, że każdy z czołowych producentów zwykł instalować swoje własne "nakładki", czyli zmodyfikowane wersje Androida – głównie pod kątem wizualnym, ale również związane z wygodą używania lub kompatybilnością z innymi urządzeniami tej samej marki, aby użytkowanie ich nie wiązało się z koniecznością instalowania zewnętrznych aplikacji. Taka sytuacja powoduje, że zaktualizowanie wszystkich elementów, tak by zrobić z nich działającą całość, na nowej wersji robocika nie jest już takie szybkie i proste, ale nie jest też niemożliwe, co udowadniają częste aktualizacje urządzeń z górnej półki cenowej, czyli tzw. modeli flagowych. Drugą sprawą są oczywiście pieniądze  brak aktualizacji = konieczność wymiany urządzenia (przez klienta, który oczekuje jakiejś nowej funkcji lub software'u). Dla producenta najlepiej będzie oczywiście, jeśli to nowe urządzenie będzie pochodziło ze średniej lub niskiej półki cenowej, bo dzięki temu "interes się kręci".

Zdarzają się  rzecz jasna – wyjątki od reguły, kiedy to wsparcie dla urządzeń jest dłuższe. Mowa chociażby o urządzeniach marki Google  Nexus (nie posiadają one indywidualnych nakładek producenta), których zdecydowana większość dostaje aktualny system. Co więcej, w odniesieniu do prawie dwuletniego tabletu Nexus 7 zapowiedziano aktualizację do najnowszej wersji Androida. Pozytywnym przykładem są także działania firmy Apple, która aktualizuje do najnowszej wersji systemu swoje ostatnie urządzenia, ale również kilka poprzednich, jednak w przypadku tych starszych w ramach systemu różnicuje oferowane możliwości. Mimo wszystko jest to podejście bardzo słuszne, gdyż np. model telefonu z 2009 roku – iPhone 3GS – we wrześniu 2012 roku otrzymał aktualizację do najnowszego wówczas systemu iOS6. Jeszcze inny model aktualizacji proponuje Microsoft w swoich urządzeniach z systemem Windows Phone. Użytkownicy telefonów wyposażonych w system Windows Phone 7 otrzymali aktualizację do usprawnionej wersji 7.8, natomiast użytkownicy najnowszej obecnie wersji 8 mogli uaktualnić urządzenia do wersji GDR3 oraz w przyszłości będą mogli zainstalować nową, będącą w opracowywaniu wersję Windows Phone 8.1. Oczywiście użytkownicy wersji WP7 i 7.8 mogą czuć się poszkodowani, ponieważ wiele urządzeń będących na rynku spokojnie mogłoby działać na najnowszym systemie, np. bardzo popularna w Polsce Nokia Lumia 800. Z drugiej strony trzeba jednak pochwalić Microsoft za świetnie zoptymalizowany system, który działa bardzo szybko i płynnie  jest to m.in. konsekwencja zupełnie innego podejścia do samego systemu operacyjnego np. poprzez brak indywidualnych nakładek producentów telefonów w efekcie zunifikowania wyglądu w ramach systemu dla wszystkich urządzeń, dzięki czemu (choć nie tylko) nawet tanie modele telefonów nie przyprawiają o frustrację podczas ich obsługi. Ponadto brak nakładek powoduje, że aktualizacje do urządzeń z Windows Phone pojawiają się dla wszystkich urządzeń, dla których aktualizacja została zaplanowana, w dużo krótszym odstępie czasu. Można dojść zatem do bardzo prostego wniosku: mnogość oferowanych produktów oraz autorskich rozwiązań bardzo negatywnie wpływa na częstotliwość pojawiania się aktualizacji oprogramowania i okres praktycznego wsparcia.

Komiczne w tej całej sytuacji jest również to, że do sprzętu o kiepskich parametrach technicznych producenci zwykli dorzucać tak niezoptymalizowane względem niego oprogramowanie, że użytkownik wręcz zmuszony jest do wymiany urządzenia na nowe, z którego po prostu można korzystać. Przykładem sprzętu, z którego używania musiałem zrezygnować, ponieważ – jako nowy – działał tak wolno i źle, że nie nadawał się do użytku jako smartphone, był chociażby Samsung Galaxy Y czy też Sony Xperia mini. Niewykluczone, że dla osób chcących używać telefonu do bardzo podstawowych zadań taka słuchawka się sprawdzi, ale z drugiej strony zakup smartphona do pisania smsów czy odbierania połączeń wydaje się przesadą.

Do sprawy można też podejść inaczej: sprzęt wcale nie musi być technologicznie zły, to raczej oprogramowanie jest tak nietrafione, że teoretycznie nawet niezłe i jednocześnie dostępne w przystępnej cenie urządzenie często jest zwykłym szmelcem lub też bardzo ogranicza jego użyteczność. Producenci nie dostrzegają jednak, jak się wydaje, paradoksalnych skutków takich zabiegów – u części klientów dokładnie odwrotnych do zamierzonych. Wielu bowiem, nabywając taki "cud techniki", od razu zniechęca się do używania sprzętu danego rodzaju w przyszłości.

Fakt istnego zalewu naszego rynku elektroniczną tandetą jest dla nas wszystkich realnym problemem, a ze strony koncernów  zwykłą bezczelnością polegającą na wprowadzaniu coraz to nowych produktów – nie tylko niedopracowanych, ale w praktyce wręcz nieużytecznych. 

 

O autorze

balcerzakAdam Balcerzak  specjalista w zakresie IT, webmaster, technik w Laboratorium Badań Medioznawczych Uniwersytetu Warszawskiego, właściciel agencji interaktywnej, ale przede wszystkim entuzjasta technologii informacyjnych. Z zainteresowaniem śledzi rynek i rozwój nowych technologii, a także sposób ich wykorzystania w życiu codziennym mediów, firm i zwykłych ludzi.